sobota, 5 kwietnia 2014

Recenzja serialu: "Jak poznałem Waszą matkę" (2005-2014), czyli jak w czterdzieści kilka minut zepsuć cały serial.

[Recenzja zwiera wiele spojlerów]
[źródło: tumblr.com]
Oglądając finałowy odcinek HIMYM czułam jak targają mną skrajne emocje. Niestety często te negatywne. W skrócie, nie wiem czy znam serial, który miałby aż tak zbabolony finał. Co ciekawe finał ten kwestionuje sens oglądania całej tej produkcji. Czuję się oszukana i zawiedziona. 

Od razu się przyznaję, że nigdy nie byłam fanką rozwiązania Ted i Robin. Ale co ciekawe, osoby, które zawsze ich widziały razem również czują się oszukane. Bo jednak przez tyle czasu postacie bardzo się zmieniły, było widać, że ta dwójka do sobie jednak nie pasuje. 

OTO MOJE NAJWIĘKSZE ZARZUTY DLA FINAŁU:

1. Potraktowanie tytułowej matki.

Matkę jako bohatera tego serialu kupiłam od razu. Mimo, że Ted robił się coraz bardziej irytujący i żartowałam, kto by chciał z nim wytrzymać, to gdy poznaliśmy Tracy od razu ją polubiłam. Była chemia, pasowali do siebie jak nikt inny. 

Sama śmierć Matki mnie nie rozczarowała, choć jednak jestem może i konserwatywnego zdania, że jednak to był sitcom, więc tyle goryczy nie musiało się pojawić... Paradoksalnie ten zabieg tłumaczyłby dlaczego Ted opowiada dzieciom jak poznał ich Matkę. Lecz:
-->oglądając ostatni odcinek miało się wrażenie, że opowieść o matce skupiła się na tym, żeby dzieciom pokazać, że tatuś zawsze kochał Robin i teraz prosi o pozwolenie dzieci na ich związek. O zgrozo dzieci podchodzą do tematu jak do tego, co zrobić na obiad, nie przejmują się, a nawet żartują, że właśnie o tym była ta opowieść. 
--> Historia o matce, czy historia o Robin?  Dlaczego wiec mamy tytułową matkę a nie Robin? Dodatkowo, egoistyczna Robin, gdy traci Teda, który był na zawołanie zaczyna się nim interesować (patrz rozmowa Lily i Robin podczas imprezy na dachu). 
-->Mało scen z matką. Często na uboczu. Bardzo nie podobała mi się scena, w której Matka robi zdjęcie całej 5, zamiast poprosić kogoś innego o jego zrobienie. Widać, kto jest ważny, a kto nie. Potraktowano Matkę jako kolejną dziewczynę Teda. 

Wydaje się, że nawet przy koncepcji śmierci Matki ostatnią sceną jaką powinniśmy zobaczyć to ta na stacji. Czytając liczne komentarze, wiele osób tak uważa :)

2. Mało Lily i Marshalla 

I szkoda, że byli tłem dla rozwoju zdarzeń w finałowym odcinku. Tylko kolejne dziecko, Marshall zostaje sędzią. Nie mieli żadnego ciekawego zakończenia.

3. Jak potraktowano przemiany bohaterów.

Mimo, że każda z postaci jakoś ewaluowała przez te wszystkie lata ostatni odcinek pokazał niewyobrażalny regres każdej postaci. Szkoda... I co z tego, że scenariusz napisano ileś lat temu. Naprawdę nie było czasu na zrobienie poprawek?!  Tu najbardziej szkoda Barneya, bardzo się zmienił, ale w finałowym odcinku znowu był tym samym Barneyem, twórcą playbooka. 

4. Ostatnia scena. 

Pytam się dlaczego to zrobiono. Scena pewnie miała być romantyczna i ckliwa, a mi się chciało płakać tylko ze złości... 
Przykre, że twórcy wyrzucili do kosza całe 9 lat. I oszukali nas fanów. Wodzili nas za nos, że miłość może przyjść późno, że może być piękna i dojrzała. Dostaliśmy w zamian ostateczni związek Robin i Teda, którego już się nikt nie spodziewał i z pewnością wielu już takiego rozwiązania już nie chciało. Wyszło na to, że Matka była tylko przystankiem w życiu Teda, on w głębi serca czekał, aż ta dziewczyna, którą poznał w barze zrozumie, że go kocha i chce z nim być... 
Ok, może i minęło od śmierci matki 6 lat, ale dla nas fanów, minęło zaledwie kilka sekund. Poza tym jednak Robin była byłą żoną Barneya... Co ciekawe, po co poświecono na ślub Robin i Barneya 2 sezony, by ich małżeństwo trwało 5 minut czasu antenowego? :) 

Paradoksalnie cieszę się z takiego zakończenia, bo z pewnością nigdy już nie wrócę do starych odcinków HIMYM, żeby nie tracić czasu. A szkoda, bo HIMYM miał potencjał, który zmarnował się wraz z obejrzeniem ostatniej sceny serialu... 

Jedna z nielicznych ciekawych scen finałowych. [źródło: tumblr.com] 


P.S. Osoby, które usilnie bronią tego zakończenia nazywają osoby, którym zakończenie się nie podobało (czyli mnie) hejterami, osobami, które nie rozumieją zakończenia bądź co gorsza nie chcą zrozumieć (sic!). Myślę jednak, że każdy ma prawo do własnego zdania, zwłaszcza, jeżeli na dany serial poświecił prawie dekadę. 

źródło: tumblr.com

czwartek, 20 marca 2014

Recenzja filmu: "Kamienie na szaniec" (2014)- Gdzie jesteś Alek?

[Recenzja może zawierać spojlery]

[źródło tumblr.com]
"Kamienie na szaniec" to adaptacja książki pod tym samym tytułem autorstwa Aleksandra Kamińskiego.  Są to losy Szarych Szeregów opowiedziane z perspektywy trzech bohaterów Alka, Rudego oraz Zośki. Tu nie chcę wdawać się w szczegóły, bo myślę, że każdy z nas zna choć trochę powyższą historię.

FABUŁA
Scenarzyści wybrali, że to Zośka będzie naszym głównym bohaterem. Mnie jako fana książki cały film dręczyło pytanie "Gdzie jest Alek?!" Śmieszne, że to właśnie aktorzy grający właśnie te postacie promowały film, ale sama postać Alka może odezwała się ze 3 razy. Choć myślę, że jakbym nie czytała książki to by mi ten zabieg w ogóle nie przeszkadzał. Sam scenariusz nie jest tak zły jeśli chodzi o historię chłopaków z Szarych Szeregów. Dla mnie jedynym dużym minusem fabuły były młode postacie żeńskie. O ile teoretycznie mogę zrozumieć, że twórcy lubią wplatać wątek romansowy w niemalże każdą historię o tyle tu mnie ta sytuacja bardzo drażniła. Jednakże młode panny są do granic możliwości rozhisteryzowane i zachowują się jakby żyły w innej rzeczywistości. 
Co prawda są rozbieżności z pierwowzorem, ale jak to kiedyś mądrze usłyszałam adaptacja to nie film dokumentalny :) 

OBSADA
Młoda męska część obsady naprawdę dobrze się spisała. Tomkowi Ziętkowi (Rudy), Marcelowi Sabatowi(Zośka) czy Kamilowi Szeptyckiemu (Alek) życzę wielu ciekawych ról, bo na nie bardzo zasługują. Nie odstępowali na krok swoich starszych kolegów. Andrzej Chyra jako zarozumiały łącznik z AK rewelacja. Stenka, Globisz czy Żmijewski to również klasa sama w sobie. Wojciech Zieliński jako "Orsza" również bez zarzutu. Mam nadzieję, że częściej będzie pojawiał się na dużym ekranie. Tak więc obsada to duża zaleta tej produkcji. Duży też plus, że oficerów SS, którzy przesłuchiwali Rudego mówili po niemiecku. Dodawało to większego realizmu. 

KWESTIE TECHNICZNE
Tutaj też bez większych wpadek. Muzyka ciekawa, charakteryzacja i scenografia dobrze zrealizowana. Na duży plus, że reżyser nie pokusił się o kolejny martyrologiczny film. Nie ma tutaj zbędnego patosu, długich rozmów jak to jest nam źle tylko tylko żywa akcja. Mimo skromnego jak na polskie realia budżetu wyszła naprawdę smaczna produkcja.   

PODSTAWOWE DANE:
premiera: 7 marca 2014 
reżyseria: Robert Gliński
gatunek: dramat wojenny

piątek, 7 lutego 2014

Recenzja filmu: "Jack Strong" (2014)- Odcienie naszej trudnej przeszłości.

[RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOJLERY]

Nie ukrywałam, że na ten film czekałam bardzo długo, mając przy tym wiele oczekiwań. Film chciałam obejrzeć z wielu powodów, jednym z nich jest moje dość duże zamiłowanie do historii XX wieku. 

źródło: filmweb.pl
FABUŁA

Jest to thriller szpiegowski opowiadający historię żołnierza Ludowego Wojska Polskiego- pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który przez ponad dekadę do roku 1981 roku współpracował z CIA, pod pseudonimem Jack Strong. 

Myślę, że wbrew pozorom postać pułkownika Kuklińskiego nie jest aż tak w Polsce znana. Podejrzewam, że wiele osób po usłyszeniu, że Pasikowski kręci nowy film doczytało informację na ten temat, trzeba przyznać, że są szczątkowe. Niestety tak to jest z tajnymi misjami służb specjalnych. 

Pewne jest, że Kukliński współpracował z CIA, w 1981 roku musiał z rodziną uciekać do USA, przez wyciek informacji z Watykanu (obecnie trwają spekulacje, który kardynał mógł współpracować z ówczesnym KGB) oraz to, że ciążył na nim wyrok śmierci za zdradę, a postępowanie umorzono na początku lat 90' ze względu na stan wyższej konieczności.

Można by rzec, że Pasikowski lubi wkładać kij w mrowisko. Jego poprzedni film "Pokłosie" podzielił Polskę, podobnie jest z wchodzącym dzisiaj do kin "Jackiem Strongiem". Ja tam w obydwu dziełach nie widzę żadnych kontrowersji, ale co tam :) 

Historia skupia się przeżyciach głównego bohatera (Marcin Dorociński) od czasu jak decyduje się na współpracę do wczesnych lat 90. Niektórzy zarzucają filmowi, że postacie kobiece nie są tak rozbudowane, że żona Kuklińskiego (Maja Ostaszewska), pojawia się niezwykle rzadko i nie ma zbyt dużo do powiedzenia. Również rola Dagmary Domińczyk jest też bardziej epizodyczna, 3-planowa. Jak zawsze ubolewam nad tym, że często role kobiece są prowadzone stereotypowo i są mało ciekawe, to tym razem ten zarzut jest nietrafiony. Po pierwsze żona nie mogła nic wiedzieć, w razie schwytania lepiej było dla niej, żeby nic nie wiedziała, po drugie to nie jest telenowela, żeby pokazywać zwykłe życie dwoje ludzi, tylko jest to film szpiegowski (!) i na tym twórcy się skupili. Ci co chcą zobaczyć sceny miłosne czy tzw. cycki- niestety nic tu po was :) I chwała za to twórcom. 

Co mi średnio przypadło do gustu to niektóre reklamy porównujące historię Jacka do Bonda. Poza nazwą szpieg, tak naprawdę nic nich nie łączy. Co do samej nazwy szpieg, to bardzo mi się podobała jedna scena, w której David, prowadzący Jacka (Patrick Wilson) mówi: "on nie jest szpiegiem, jest aliantem".  I może nazwiecie mnie naiwną, ale w kontekście historii nie oceniałabym surowo pułkownika. Z kontekstem, w jakim Władysław Pasikowski przedstawił Jacka się zgadzam. (więcej nie napiszę na ten temat, obiecałam sobie, żeby w recenzji było jak najmniej odniesień do historii czy antagonizmów szpieg-bohater).

OBSADA

Już od dawna wiedziałam, że Marin Dorociński to jeden z lepszych aktorów swojego pokolenia. Tu również spisał się znakomicie. Co do Wilsona to przyznaję się, że przekonałam się do niego tak na dobre dopiero w zeszłym roku, przy oglądaniu filmu "Obecność". Zagrał bez zarzutu, a trzeba powiedzieć, że większość dialogów prowadził w języku polskim (!). Co o tyle jest zabawne, że jego żona Dagmara (rodzice to rodowici Polacy) , może poza jednym zdaniem, mówi w języku angielskim :)

Cała osada spisała się bardzo dobrze, drugoplanowe role również przyciągały, widać, że każdy dał z siebie wiele. Z drugiej strony nazwiska takie jak Ostaszewska, Zamachowski, Globisz, Czop czy Pieczyński to gwarant dobrej gry aktorskiej. Bardzo podobało mi się, że każdy bohater mówił w języku, jakiej był narodowości bądź posługiwał się innym do komunikacji. Obsady "radziecka" oraz "amerykańska" również interesująco dobrana, brawo za casting. Dodam tylko, że Krzysztof Dracz jako generał Jaruzelski to bardzo ciekawie i dobrze zagrany epizod. 

Pasikowski mimo trudnego tematu, wykazuje się sporym dystansem, czego przykładem jest postać Putka (rewelacyjny Mirosław Baka). 


Całość dopełnia muzyka napisana przez Jana Duszyńskiego jest smacznym tłem dla wydarzeń dla ekranie.


"Jack Strong" to bardzo dobry film szpiegowski, jeden z lepiej zrobionych polskich filmów ostatnich lat. Jednak mimo małego budżetu można stworzyć coś ciekawego. 
Było "Pokłosie", teraz "Jack Strong", ciekawe co Pasikowski wymyśli następnego.