"Fargo", produkcji FX zadebiutowało 15 kwietnia tego roku. Jest to serialowy odpowiednik kultowego filmu braci Coen pod tym samym tytułem.
Mamy rok 2006, stan Minnesota, miasteczko Bemidji, typowe, spokojne prowincjonalne miasteczko, gdzie połowa policjantów nie potrafiłaby strzelić do puszki ustawionej na płocie. Niestety sielankę przerywa zły Lorne Malvo (Billy Bob Thornton), który wpędza w kłopoty z pozoru ciapowatego Lestera Nygaarda (Martin Freeman). Ich spotkanie zaowocuje nieprzewidzianym zbiegiem wydarzeń, które zatrząsną mieszkańcami Bemidji.
Rewelacyjne jest otwarcie serialu, niczym skopiowane z filmowego pierwowzoru. Początkowo może sugerować, że produkcja FX na nowo opowie dobrze znaną nam historię. Co prawda, jest kilka odniesień (miejsce, pogoda, policjantka, ciapowaty "przestępca" etc.), ale jest to całkiem nowa historia, choć fani, mogli zauważyć pewną epizodyczną kontynuację losów pieniędzy zakopanych koło ogrodzenia :)
Co dla mnie jest ogromnym plusem, czuć nadal klimat braci Cohen (byli oni producentami wykonawczymi). Ten absurd zdarzeń, dialogi, symboliczne sceny. Oczywiście ich styl nie jest dla każdego, podobnie jak filmy Tarantino, lubimy go albo nie.
Na pewno jest ciekawie skomponowana obsada. Aktorzy są bardzo wiarygodni w swoich rolach. Freemana możemy oglądać w innym wcieleniu, wywiązuje się z niego świetnie. Thorntona średnio lubię, ale trzeba przyznać, iż, idealnie wpasował się w klimat i bardzo przyzwoicie wypadł. Colin Hanks zagrał bez specjalnych zastrzeżeń. Ciekawa rola Boba Odenkirka, którego wcześniej zbytnio nie kojarzyłam, a szkoda(tak, wiem jeszcze nie oglądałam Breaking Bad...). Ciekawie zagrał nowego, nierozgarniętego komendanta. Dla Allison Tolman, to była pierwsza tak ważna rola. Zagrała całkiem fajnie, lecz (możliwie, że sympatia do Freemana przyćmiła mi osąd) w przeciwieństwie do filmowego odpowiednika jej postać odrobinę mnie irytowała. I cały czas trzymałam kciuki za Lestera. Castingowcy bardzo się spisali, każdy nawet do małej rólki pasował.
Co do kwestii muzyki, to oczywiście pasowała, fajnie komponowała się zwłaszcza z jedną z ostatnich scen, w których mogliśmy oglądać Lestera. Do kwestii technicznych nie ma się co przyczepić. Ogólnie nie mogę nic szczególnego wytknąć. Bardzo ciekawa propozycja. Muszę przejrzeć inne produkcje stacji FX, bo ta narobiła mi ogromnego smaku.
niedziela, 22 czerwca 2014
sobota, 5 kwietnia 2014
Recenzja serialu: "Jak poznałem Waszą matkę" (2005-2014), czyli jak w czterdzieści kilka minut zepsuć cały serial.
[Recenzja zwiera wiele spojlerów]
![]() |
[źródło: tumblr.com] |
Od razu się przyznaję, że nigdy nie byłam fanką rozwiązania Ted i Robin. Ale co ciekawe, osoby, które zawsze ich widziały razem również czują się oszukane. Bo jednak przez tyle czasu postacie bardzo się zmieniły, było widać, że ta dwójka do sobie jednak nie pasuje.
OTO MOJE NAJWIĘKSZE ZARZUTY DLA FINAŁU:
1. Potraktowanie tytułowej matki.
Matkę jako bohatera tego serialu kupiłam od razu. Mimo, że Ted robił się coraz bardziej irytujący i żartowałam, kto by chciał z nim wytrzymać, to gdy poznaliśmy Tracy od razu ją polubiłam. Była chemia, pasowali do siebie jak nikt inny.
Sama śmierć Matki mnie nie rozczarowała, choć jednak jestem może i konserwatywnego zdania, że jednak to był sitcom, więc tyle goryczy nie musiało się pojawić... Paradoksalnie ten zabieg tłumaczyłby dlaczego Ted opowiada dzieciom jak poznał ich Matkę. Lecz:
-->oglądając ostatni odcinek miało się wrażenie, że opowieść o matce skupiła się na tym, żeby dzieciom pokazać, że tatuś zawsze kochał Robin i teraz prosi o pozwolenie dzieci na ich związek. O zgrozo dzieci podchodzą do tematu jak do tego, co zrobić na obiad, nie przejmują się, a nawet żartują, że właśnie o tym była ta opowieść.
--> Historia o matce, czy historia o Robin? Dlaczego wiec mamy tytułową matkę a nie Robin? Dodatkowo, egoistyczna Robin, gdy traci Teda, który był na zawołanie zaczyna się nim interesować (patrz rozmowa Lily i Robin podczas imprezy na dachu).
-->Mało scen z matką. Często na uboczu. Bardzo nie podobała mi się scena, w której Matka robi zdjęcie całej 5, zamiast poprosić kogoś innego o jego zrobienie. Widać, kto jest ważny, a kto nie. Potraktowano Matkę jako kolejną dziewczynę Teda.
Wydaje się, że nawet przy koncepcji śmierci Matki ostatnią sceną jaką powinniśmy zobaczyć to ta na stacji. Czytając liczne komentarze, wiele osób tak uważa :)
2. Mało Lily i Marshalla
I szkoda, że byli tłem dla rozwoju zdarzeń w finałowym odcinku. Tylko kolejne dziecko, Marshall zostaje sędzią. Nie mieli żadnego ciekawego zakończenia.
3. Jak potraktowano przemiany bohaterów.
Mimo, że każda z postaci jakoś ewaluowała przez te wszystkie lata ostatni odcinek pokazał niewyobrażalny regres każdej postaci. Szkoda... I co z tego, że scenariusz napisano ileś lat temu. Naprawdę nie było czasu na zrobienie poprawek?! Tu najbardziej szkoda Barneya, bardzo się zmienił, ale w finałowym odcinku znowu był tym samym Barneyem, twórcą playbooka.
4. Ostatnia scena.
Pytam się dlaczego to zrobiono. Scena pewnie miała być romantyczna i ckliwa, a mi się chciało płakać tylko ze złości...
Przykre, że twórcy wyrzucili do kosza całe 9 lat. I oszukali nas fanów. Wodzili nas za nos, że miłość może przyjść późno, że może być piękna i dojrzała. Dostaliśmy w zamian ostateczni związek Robin i Teda, którego już się nikt nie spodziewał i z pewnością wielu już takiego rozwiązania już nie chciało. Wyszło na to, że Matka była tylko przystankiem w życiu Teda, on w głębi serca czekał, aż ta dziewczyna, którą poznał w barze zrozumie, że go kocha i chce z nim być...
Ok, może i minęło od śmierci matki 6 lat, ale dla nas fanów, minęło zaledwie kilka sekund. Poza tym jednak Robin była byłą żoną Barneya... Co ciekawe, po co poświecono na ślub Robin i Barneya 2 sezony, by ich małżeństwo trwało 5 minut czasu antenowego? :)
Paradoksalnie cieszę się z takiego zakończenia, bo z pewnością nigdy już nie wrócę do starych odcinków HIMYM, żeby nie tracić czasu. A szkoda, bo HIMYM miał potencjał, który zmarnował się wraz z obejrzeniem ostatniej sceny serialu...
![]() |
Jedna z nielicznych ciekawych scen finałowych. [źródło: tumblr.com] |
P.S. Osoby, które usilnie bronią tego zakończenia nazywają osoby, którym zakończenie się nie podobało (czyli mnie) hejterami, osobami, które nie rozumieją zakończenia bądź co gorsza nie chcą zrozumieć (sic!). Myślę jednak, że każdy ma prawo do własnego zdania, zwłaszcza, jeżeli na dany serial poświecił prawie dekadę.
![]() |
źródło: tumblr.com |
czwartek, 20 marca 2014
Recenzja filmu: "Kamienie na szaniec" (2014)- Gdzie jesteś Alek?
[Recenzja może zawierać spojlery]
![]() |
[źródło tumblr.com] |
FABUŁA
Scenarzyści wybrali, że to Zośka będzie naszym głównym bohaterem. Mnie jako fana książki cały film dręczyło pytanie "Gdzie jest Alek?!" Śmieszne, że to właśnie aktorzy grający właśnie te postacie promowały film, ale sama postać Alka może odezwała się ze 3 razy. Choć myślę, że jakbym nie czytała książki to by mi ten zabieg w ogóle nie przeszkadzał. Sam scenariusz nie jest tak zły jeśli chodzi o historię chłopaków z Szarych Szeregów. Dla mnie jedynym dużym minusem fabuły były młode postacie żeńskie. O ile teoretycznie mogę zrozumieć, że twórcy lubią wplatać wątek romansowy w niemalże każdą historię o tyle tu mnie ta sytuacja bardzo drażniła. Jednakże młode panny są do granic możliwości rozhisteryzowane i zachowują się jakby żyły w innej rzeczywistości.
Co prawda są rozbieżności z pierwowzorem, ale jak to kiedyś mądrze usłyszałam adaptacja to nie film dokumentalny :)
OBSADA
Młoda męska część obsady naprawdę dobrze się spisała. Tomkowi Ziętkowi (Rudy), Marcelowi Sabatowi(Zośka) czy Kamilowi Szeptyckiemu (Alek) życzę wielu ciekawych ról, bo na nie bardzo zasługują. Nie odstępowali na krok swoich starszych kolegów. Andrzej Chyra jako zarozumiały łącznik z AK rewelacja. Stenka, Globisz czy Żmijewski to również klasa sama w sobie. Wojciech Zieliński jako "Orsza" również bez zarzutu. Mam nadzieję, że częściej będzie pojawiał się na dużym ekranie. Tak więc obsada to duża zaleta tej produkcji. Duży też plus, że oficerów SS, którzy przesłuchiwali Rudego mówili po niemiecku. Dodawało to większego realizmu.
KWESTIE TECHNICZNE
Tutaj też bez większych wpadek. Muzyka ciekawa, charakteryzacja i scenografia dobrze zrealizowana. Na duży plus, że reżyser nie pokusił się o kolejny martyrologiczny film. Nie ma tutaj zbędnego patosu, długich rozmów jak to jest nam źle tylko tylko żywa akcja. Mimo skromnego jak na polskie realia budżetu wyszła naprawdę smaczna produkcja.
PODSTAWOWE DANE:
premiera: 7 marca 2014
reżyseria: Robert Gliński
gatunek: dramat wojenny
Subskrybuj:
Posty (Atom)